Julia Sokolnicka zaczęła 18 listopada swoją miesięczną rezydencję na Goyki 3! Będzie pracowała nad esejem filmowym, w którym skupi się na relacji mieszkańców i turystów, jako czymś co wyznacza tożsamość miasta i jego rytm. Artystka od 2017 roku pracuje nad autorskim projektem badawczym „Choreografie Społeczne”. Interesują ją gesty konfrontacji i komunikacji w przestrzeni publicznej. Projekt, realizowany między innymi w Amsterdamie (NL) i Hildesheim (DE), podejmuje rozważania z zakresu socjologii i antropologii kultury. Artystka pracuje przez tworzenie żywego archiwum opartego na wywiadach z mieszkańcami, wykorzystując przy tympośrednictwo tekstu, filmu i fotografii.
Dla Goyki 3, oprócz eseju filmowego stworzy serię obserwacji, z których pierwszą publikujemy poniżej. Zapraszamy także do obserwowania naszego profilu na Instagramie, gdzie od grudnia publikowane będą refleksje Julii z pracy w Sopocie.
Inne Rytmy
Kiedy planowałam rezydencję w Sopocie nie było jeszcze pandemii.
Właściwie zaczęła się zaraz po tym jak wróciłam z pierwszej wyprawy do Goyki 3, w lutym tego roku. Wera Morawiec zaprosiła mnie i Waèla – Tunezyjczyka, którego ja znałam z Holandii, a Wera z Djerby i Yukiego, który jest wykształconym w UK Japończykiem z Berlina. Podwójne tożsamości, różne strony świata, trzy różne perspektywy – Moja antropologiczna, Waèla designerska a Yukiego planetarna i performerska. Na warsztat wzięliśmy Sopot, z jego mieszkańcami, mapą danych i morzem. Wszystko to pod wspólnym szyldem “Inne Rytmy”. Projekt badawczy Wery Morawiec jest ambitny i rozłożony w czasie, wielowątkowy. Kuratorka zaprosiła artystów interdyscyplinarnych, pozwoliła nam ślizgać się po różnych tematach i odkrywać nieoczywiste skrzyżowania wątków.
Nasze lutowe spotkania z Joanną Cichocką-Gulą i Agnieszką Rek-Gornowicz z Goyki 3, i te z Waèlem i Yukim przebiegały zawsze na wysokiej energii – flaneurskie, niespokojne, gadatliwe. Inne Rytmy, czyli badanie nad tłumem, nad pamięcią miasta, nad rytmem małych starć. Nad częstotliwością zbiorowej emocji, a dla mnie przede wszystkim nad konfrontacją w przestrzeni miasta, nad pytaniem o to, co to znaczy że ta przestrzeń jest publiczna. Rozmowa płynęła wartko jak górski potok w kwietniu, niekiedy znosiła Mnie, Yukiego i Waèla na wymarły, zimowy Monciak, a pijane Norweżki i pan w kostiumie maskotki zachęcający, do sama nie wiem już czego, lali jeszcze więcej wody na nasz monumentalny młyn.
Z naszej trójki na Goyki przyjechałam w końcu tylko ja. Jeszcze, podczas krótkiej wizyty, w sierpniu planowałam wystawę, filmowałam wypełniony turystami Monciak i liczyłam na dwadzieścia – trzydzieści wywiadów, pracę w domu seniora. Moja praca miała oddać spektrum relacji mieszkańców miasta z turystami.
No i przyszła druga, mocna fala.
Wspólnota Mieszkańców
Czym może być projekt o starciu w przestrzeni miejskiej, kiedy jest ona tak zradykalizowana?
Czy w ogóle możemy rozmawiać o czymś innym niż pandemia? Relacja między ciałami w jednej przestrzeni jest teraz głównie określona przez odległość zakaźną, przez maseczkę lub jej brak, szacunek dla zdrowia. Obowiązuje nas jeden protokół. A moje badanie nad tożsamością miało uwzględniać rozważania nad kulturowym treningiem, różnicami w sposobie wychowania emocjonalnego i indywidualnych kodeksów. Teraz te różnice sprowadzają się do rozmowy o jednym. Covid. I do tego NIC NIE WIADOMO.
Myśląc o moim projekcie w Sopocie wiedziałam, że kluczowa dla jego tożsamości jest obecnie relacja turyści-tubylcy. Jednak branża turystyczna, mimo dość intensywnego lata, nie będzie już taka sama. Sposób w jaki ludzie się komunikują i odnoszą do siebie nawzajem w przestrzeni wspólnej zmienił się diametralnie. Inaczej myślimy o dystansie, o dzieleniu przestrzeni, inaczej o wychodzeniu na miasto i jego użytkowaniu. W jakimś sensie miasto jest odzyskane, ale też stało się nieużytkiem. Wyzerowały się pewne przekonania, w tym jak możemy używać wspólnej przestrzeni.
Ale czy naprawdę jest ona wspólna?
W projekcie Paolo Patteliego i Giuditty Vendrame, “Friction Atlas”, w którym badacze zajmują się liniami demarkacyjnymi wyznaczanymi fizycznie, by sterować miejskim tłumem, podkreślana jest mocno nowa funkcja przestrzeni publicznej. Ewolucja miast, która jest konsekwencją rozszalałego rynku nieruchomości i neoliberalnego podejścia do pojęcia społeczności. To co publiczne zaczęło znikać, co dobrze widać na przykładzie Londynu, gdzie wiele pozornie publicznych miejsc jest tak naprawdę prywatnych. Skwer przed bankiem należy do banku, uliczki należą do prywatnych osiedli, meble miejskie należą do sprywatyzowanych spółek. Znika wspólność i tym samym wspólnota. W późnym kapitalizmie każde dobro jest produktem. Zanika to co publiczne, dostępne dla każdego, za darmo. Każdy właściciel definiuje dla kogo nie jest przeznaczona jego przestrzeń, na przykład spółki miejskie uważają, że ich ławki nie są dla bezdomnych a banki, że ich fasady nie są dla kiosków, place dla dzieci itd. W takiej skrajnie sprywatyzowanej i zindywidualizowanej przestrzeni warto rozmawiać o tym czego chcemy od wspólnoty. Dużo się teraz mówi o (z ang.) “Common” i “Commmonism” (nie Communism), czyli wyznaczaniu wspólnoty przez negocjację. I także o kolejnym gorącym temacie pandemii – roli przedsiębiorczości i relacji miasta z przedsiębiorcami. W Sopocie nie jest bez znaczenia, że wiele budynków w centrum nie jest własnością miasta, a agresywny rynek nieruchomości stopniowo zamienia miasto w królestwo Airbnb i miasto butik. Jako mieszkanka Amsterdamu, gdzie właśnie ruszyła miejska kampania pozbywająca się turystów “gorszego sortu”, muszę zadać pytanie czy Sopot wie jakich turystów chce przyciągnąć? Czy tylko jakich turystów nie chce. Czy naprawdę chcecie być miastem bogaczy, a jeśli tak to jakim? Czy w stylu telewizji śniadaniowej, czy dawnego BBC?

Kryzys Wyobraźni.
W rozważaniu o przyszłości miasta kluczowa jest wizja. A wizja jest niczym bez wyobraźni.
W 2019 roku w BAK, w Utrechcie, miałam przyjemność brać udział w warsztatach z członkiniami kolektywu “Black Quantum Futurists”, poetką Camae Ayewą (Moor Mother) i prawniczką i pisarką Rasheedą Phillips. Aktywistki działające lokalnie w Filadelfii (USA) i jeżdżące po świecie ze swoją multidyscyplinarną praktyką, można zaliczyć do nurtu Afro Futurism, który ma mocny rys feministyczny. Duża część ich pracy, także tej warsztatowej, z mieszkańcami Filadelfii, poświecona jest wyobrażaniu sobie przyszłości, ale takiej wyzbytej traumy, nie obarczonej kolonialnymi, poddańczymi rysami, ktore są właściwością osób z mocno gentryfikowanych dzielnic, gdzie największej opresji ulegają głównie czarnoskóre kobiety. Pokolenia niewolników i osób trzymanych w strukturalnej biedzie nie potrafią wyobrazić sobie świata bez mechanizmów, które sprawiają że są pasywni, poddańczy, straumatyzowani i powielają schematy traumy. Ich metoda polega na tym, by uruchamiając wyobraźnię, obejść to co znamy i w kontakcie z samymi sobą dojść do tego co poza horyzontem znanego, naznaczonego traumą. Przeszłość historycznączarne futurystki zastępują bardziej ekologiczną i intuicyjną łącznością z przodkiniami, otwierającą na decyzyjność pokierowaną emocjami.
Co łączy traumę czarnoskórych mieszkanek Filadelfii i codzienność mieszkańców Sopotu?
Stres, który motywuje nasze działania.
Ten codzienny stres, który jako mieszkanka Amsterdamu znam aż za dobrze. Stres autochtona próbującego bezskutecznie przedrzeć się przez centrum miasta, przez tłum “nie wiedzących, jak się zachować” przybyszy. Codzienna sytuacja opresji. To czego dodatkowo dostarcza nam nowoczesna turystyka, to także stres samego turysty. Ściśniętego w tłumie takich samych jak on, pozbawionego obietnicy wyjątkowości i indywidualnej przygody, panicznie rejestrującego swoje niepionierskie kroki w mediach społecznościowych. Przepychany z jednej wyznaczonej strefy do drugiej, przez niechętnych mu sprzedawców, walczy o godność swoją i własnego, wyczekiwanego urlopu na różne, często jedyne mu dostępne sposoby. Czasem agresywnie. No i oczywiście czuje się jak chodzący portfel. Często nie ma gdzie odpocząć, jest skołowany, zmęczony, poza strefą komfortu. Te dwa stresy – lokalny i przyjezdny karmią się nawzajem tworząc potwora.
Więc jak można wyobrazić sobie przyszłość bez tego stresu? Jak wygląda spokojny Sopot? Czy w ogóle nie ma w nim turystów? Jak wygląda turysta “prawidłowy”?
Monciak
Jako artystkę interesują mnie miejsca, gdzie zbiegają się rozmaite kontekstualności, historyczne i współczesne ścieżki interpretacji, kolejne warstwy przenikających się historii. Prywatne, mentalne wszechświaty kolidują w jak najbardziej realnej przestrzeni. Mało tego – tę przestrzeń ktoś projektuje.
W swoim badaniu skupiam się na konfrontacji w przestrzeni publicznej i analizuję czynniki, które składają się na tę konfrontację. Celowo używam tu słowa konfrontacja, bo w świecie negocjacji opartej na równoważnej władzy obu stron, konfrontacja nie musi być konfliktem. Może te elementy konfrontacji, które są walką o władzę, tak naprawdę są strategią wyrównawczą?
Najbardziej interesuje mnie punkt starcia – miejsca w czasie, gdzie niewypowiedziane historie stają się przyczynkiem do próby porozumienia, gdy znajdują swój wyraz w geście. Stres, spokój, nastrój, osobista historia, te rzeczy wyrażają się w ciele. Jak zachowują się ciała w tłumie, gdzie bez ustawki, zachodzi podstawowy podział na dwa? Nienaturalna i drastyczna antagonizacja.
We wcześniejszych etapach “choreografii społecznych”- między innymi w małym mieście niemieckim Hildesheim (10 tys mieszkańców) i w Amsterdamie, Tunezji (Tunis) czy Maroku (Marakesz) – zastanawiałam się nad przekonaniem, że tożsamość kulturowa jest czymś, co dyktuje nasze relacje w przestrzeni publicznej i gest informacji, którym się posługujemy, żeby się porozumieć. Na przykład ruch uliczny w Afryce Północnej, tyglu kulturowym i kolebce cywilizacji europejskiej, jest oparty na bezpośrednim kontakcie wzrokowym uzupełnionym o system organizacji ruchu ulicznego i klasyczny europejski system nadzorczy (policja, światła, dokumentacja uprawnień, oznaczenia drogowe, kodeks). Ale sposób edukacji emocjonalnej i tradycja pozwalają na to, że pierwszeństwo w systemie komunikacji ma wciąż kontakt wzrokowy. Tymczasem w Niemczech wszyscy uciekają się do kodeksu i wielkiego suwerena – Państwa prawa, świętego “Ordnung”. W moim projekcie w Amsterdamie – tyglu kulturowym, najciekawsze jest starcie wyrosłej na kulturze państwa obywatelskiego i państwa konsensusu z warstwą prawa i warstwą indywidualnych zachowań. Holendrzy są karni, ale też intuicyjni. Ta przestrzeń intuicyjna i do tego skrajnie indywidualistyczna pozwala każdemu wierzyć, że jego zasady to te prawidłowe, co doprowadza do ciągłych kolizji.
Zaczynam rezydencję w Sopocie i nie zastanawiam się już jakie reguły tu obowiązują. Ze względu na ten szczególny moment, myślę że być może nawet moment zwrotny w historii miasta, zastanawiam się nad tym jaką wizję mają mieszkańcy Sopotu. Jak wyobrażają sobie, że powinien wyglądać język gestów w ich mieście.

Linki: